Aktorka Kieślowskiego o „Czerwonym” i „Pulp Fiction”
Irene Jacob: „Pulp Fiction” to temat-tabu
Jego twórczość żyje własnym życiem- mówi o filmach Krzysztofa Kieślowskiego Irene Jacob, która zagrała główne role w „Podwójnym życiu Weroniki” i „Trzy kolory: Czerwony”.
Michał Hernes: Mija dwadzieścia lat od powstania „Czerwonego” Krzysztofa Kieślowskiego, a osiemnaście od śmierci wybitnego polskiego reżysera. W moim ulubionym fragmencie tego filmu fotograf mówi, w czasie sesji zdjęciowej, do granej przez pani postaci, młodej modelki, żeby była bardziej smutna.
Irene Jacob: Wspomniany przez pana fragment jest ważny, ponieważ to zdjęcie zostało potem wykorzystane przy tworzeniu dużego plakatu reklamowego. Moja bohaterka jest w trakcie sesji rozbawiona i dlatego poproszono ją o to, by zmieniła wyraz twarzy. Prośba o bycie smutną, na potrzeby tego typu reklamy, brzmi zaskakująco. Prawdopodobnie fotografowi zależało na tym, by uchwycić coś szczególnego w jej spojrzeniu. Ostatecznie udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Może niekoniecznie był to smutek, ale właśnie go dostrzegł w wyrazie jej twarzy. Zobaczył, to, co chciał zobaczyć. Gdyby nie był zadowolony z rezultatów, zareagowałby inaczej. Można to porównać do sposobu pracy reżyserów filmowych. Aktorki też bardzo często prosi się, by odebrały smutek. Reżyserzy szukają odpowiednich słów do wyrażenia swoich myśli, a zadaniem aktorów jest spełnienie ich oczekiwań. Czasami wskazówki bywają bardzo zaskakujące.
Czy film „Czerwony” lubi pani bardziej od „Pulp Fiction”, filmu nagrodzonego wówczas Złotą Palmą w Cannes?
Zgodziłam się na ten wywiad, ponieważ oczekiwałam pytań o Kieślowskiego, w związku z rocznicą. Jeśli chce pan pytać o inne filmy, proszę się umówić na inny wywiad.
To proszę opowiedzieć o Kieślowskim.
Był bardzo precyzyjnym i utalentowanym reżyserem; miał świetne relacje z innymi ludźmi. Ogromnie interesowała go kondycja gatunku ludzkiego. Swoimi filmami próbował poruszyć ludzi w bardzo intymny sposób. Nie należy to do rzeczy łatwych. Cieszę się, że filmy Kieślowskiego są wciąż oglądane, zwłaszcza przez młodą widownie, która potrafi je docenić. Dowodzi to wielkiego talentu polskiego filmowca. Jego twórczość żyje własnym życiem i uważam to za coś wyjątkowego. Nie zapominam również o wybitnych filmach, które zrealizował w Polsce, chociażby o „Dekalogu” czy „Przypadku”. Dla porównania, „Podwójne życie Weroniki”, „Niebieski” i „Czerwony” są przykładami zupełnie innego spojrzenia na Francję. Najbardziej interesowały go relacje międzyludzkie i to, jak wyrwać ludzi z ich samotności. Kieślowski kochał literaturę. Powiedział, że kiedy czytasz książkę, czujesz, że ktoś wyraża twoje uczucia. Podobny efekt chciał osiągnąć w kinie. Godzinami rozmawiał z Piesiewiczem o postaciach i tematach. Osiągali wspólnie świetne rezultaty, skupiając się na detalach. Wspominałam już o jego precyzji i o tym, że chciał, by kamera uchwyciła coś intymnego. Właśnie dlatego przestał kręcić filmy dokumentalne. Z aktorami podpisuje się umowy i potem można od nich wymagać na przykład, by byli smutni.
Osobiście mogę się wypowiadać na temat Kieślowskiego tylko dobrze. Był wspaniałym człowiekiem. Myślę, że w dzisiejszych czasach, w 2014 roku, jego filmy wciąż są pokazywane i doceniane.
A jednak nie brakuje zarzutów, że w swoich francuskich filmach pokazał zbyt pięknych bohaterów i zbyt piękny świat.
Trudno mi zrozumieć, o co chodzi w tych oskarżeniach. Moim zdaniem ich autentyzm tkwi w emocjach, jakie odczuwa się po wyjściu z kina. Nic więcej się nie liczy.
Rozmawiał: Michał Hernes
Przeczytaj również:
Marek Kondrat o winie, kobietach i kinie
Anna Mucha ulubienica Spielberga
You must be logged in to post a comment Login